No właśnie.Mamy chyba poważny problem z drzwiami wejściowymi.Gdy tylko na dworze pojawia wilgoć,na drzwiach i futrynach skrapla się woda.Czasem rano mamy w domu małe kałuże.Wezwaliśmy serwisanta ale się nie pojawił.Mam nadzieję,że to kwestia regulacji i szczelności i da się to naprawić.Już wyobrażam sobie zimą jak to wszystko zamarza.
Żeby było jeszcze weselej-Marcin na zawodach a mi wygasł piec.Tak ok.23.30 przestał działać podajnik.Wpadłam w panikę.Stukałam,pukałam,próbowałam rozpalać i sama wrzucałam groszek na ruszt.Zadzwoniłam do Marcina a on ze stoickim spokojem kazał mi poprzekładać jakieś wtyczki.Uff,zadziałało.Okazało się,że jak Pan od pieca zamontował nam czujnik temperatury to całość podłączyliśmy do wyłącznika czasowego(wszystko było na jednym przedłużaczu).Pachnąca wędzonką i siwa od popiołu padłam o 1.47 po wygranej walce z niebieskim potworem.Za to od rana w domu cieplutko i pod prysznicem nie skostniałam.
W minionym tygodniu miałam ciekawą przygodę z okoliczną fauną.Wyglądam przez okno a tu jakieś dziwne zwierzaki spacerują po posesji.Założyłam okulary.... a to kury sąsiadów.Na dobre rozgościły się w naszym "ogródku".Nawet sunia już ich nie goni.Może ten szczególny smak jajek zawdzięczają naszym pokrzywom.Ale tu nie o kury chodziło,tylko o mysz.Taką małą szarą,która zamieszkała w moim kaloszu.Czy możecie sobie wyobrazić,co poczułam wkładając nogę do kalosza?Niby nie boję się zwierząt,szczególnie takich małych ale to co wtedy odwaliłam nie mieści się w głowie.Dobrze,że sąsiadów mam w pewnej odległości,bo mieliby się z czego zbijać do końca roku przynajmniej.Zaczęłam jak oszalała się drzeć i ze stołu,na który wlazłam,rzucać czym popadnie w miejsca,gdzie to biedne stworzenie mogłoby się schować.Po raz pierwszy w życiu tak zareagowałam na mysz.Zastanawiam się teraz czy się starzeję, czy głupieję,czy może dwa w jednym.Zdjęć z mysiej wojny nie ma-zabrakło korespondentów wojennych(na szczęście). Co do kaloszy- stoją bezpieczne w kotłowni.Myszy niech szukają innego schronienia.
Pozdrawiam cieplutko.